Na początku coś... łagodnego.
Sebastian ułożył się na macie na dachu wysokiego bloku. O niski murek oparł lufę broni, a przez celownik optyczny obserwował to, co działo się na dachu budynku niżej. Moriarty – jego przełożony – rozmawiał ze swoim największym wrogiem a jednocześnie idolem Sherlockiem Holmesem. Tak jak przestępca konsultant zdawał się być nim zafascynowany tak Sebastian go nie lubił. Zbyt często widział napady złości swojego przełożonego związane z tym, że Sherlock robił coś, co nie podobało się Moriarty’emu, zbyt często widział swojego przyjaciela w momentach dołu psychicznego i melancholii wywołanej, niemożnością wymyślenia ciekawej zagadki dla swojego przeciwnika. Podczas jednego z takich… dołów Moriarty wymyślił to, co teraz rozgrywało się na dachu. Profesor chciał wygrać za wszelką cenę nawet, jeśli to miało oznaczać własną śmierć. Sebastianowi wydawało się to być skończonym idiotyzmem, ale co miał zrobić? Nie mógł odwieść w żaden sposób przełożonego od tego. Za wszelką cenę chciał dać do zrozumienia detektywowi, że bez przestępcy, genialnego przestępcy jest nikim. Morana cieszyła tylko jedna rzecz, że udało mu się przekonać Moriarty’ego do niewielkiej zmiany planów, jeszcze większej i doskonalszej intrygi. Czegoś tak genialnego, że nawet Sherlock by tego nie przewidział. Zadowolony strzelec wyborowy uśmiechał się jak tylko myślał o tym planie, jak tylko widział odgrywane jego coraz to nowsze akty. Głośny wystrzał dochodzący od strony niższego bloku nie zrobił na nim wrażenia, chociaż samo to, że widział jak jego przełożony upada sprawiło, że przeszły go dreszcze mimo to uspokoił się. Musiał być skupiony, bo zaraz nadejdzie jego kolej oczywiście o ile Sherlock uwierzył w tą scenę, w to doskonałe przedstawienie. Uwierzył. Sherlock stanął na murku i spojrzał w tłum zbierający się pod budynkiem zainteresowany pojawieniem się samobójcy. Zadzwonił gdzieś. Sebastian dojrzał w tłumie doktora, z którym włóczył się detektyw i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Teraz, bowiem wiedział, że przedstawienie będzie idealne. Przygotował się do strzału. Sherlock przestał rozmawiać, powiedział pewnie coś ckliwego tak typowego dla umierających i w tym momencie teraz naprawdę umarł. Jedno pociągnięcie za spust. Przytłumiony huk. Na czole Sherlocka pojawia się dziura. Bezwładne ciało pochyla się do przodu, spadając na chodnik. Sebastian uśmiechnął się szeroko i powoli pozbierał się z dachu bloku. Usiadł na piętach i uśmiechnął się bardzo szeroko odkładając na bok broń.
Sherlock nie żył. To był fakt, no chyba, że zastosował tą samą sztuczkę, co Moriarty w tym momencie.
Sebastian usłyszał za sobą kroki i powoli obejrzał się do tyłu. Dumnym krokiem kroczył w jego stronę nie, kto inny jak profesor, w jednej ręce trzymał lornetkę, w drugiej krótkofalówkę uśmiechał się szeroko w ten swój szalony sposób.
-Pięknie. Sherlock jest martwy. – Wręcz wyśpiewał te kilka słów. Sebastian teraz już całkiem podniósł się z podłoża i uśmiechnął się równie szeroko do przełożonego.
-To był twój najlepszy plan. – Stwierdził pułkownik opierając broń o swoje ramię. Moriarty spojrzał na swojego podwładnego z pozorną powagą a potem podszedł bliżej niego by oprzeć ręce na biodrach żołnierza.
-Nasz. Gdyby nie twoja drobna poprawka leżałbym tam teraz w kałuży krwi i nie byłoby ze mnie żadnego pożytku. – Poprawił go i uśmiechnął się szeroko w ten swój szalony sposób jednocześnie przenosząc swoje ręce z bioder żołnierza na jego klatkę piersiową.
-To byłby cios dla świata gdyby tak genialny przestępca tak skończył. – Dotknął niepewnie policzka profesora. Moriarty zaśmiał się wesoło i przyciągnął za koszulkę do siebie żołnierza by móc wpić się zachłannie w jego usta. Moran z lekkim uśmiechem odłożył na ziemię karabin snajperski i objął przełożonego w pasie oddając jednocześnie równie zachłannie i namiętnie pocałunek.
Potem może wrzucę coś innego.